Wpisy

KORONAWIRUS A SĄDOWE ROZWIĄZANIE UMOWY

We wstępnym wpisie poświęconym sytuacji przedsiębiorców z uwagi na zagrożenie epidemiologiczne i wprowadzone przez rząd działania zapobiegawcze, ustaliliśmy, że okoliczności te mogą stanowić siłę wyższą i tym samym dać możliwość rozwiązania generujących dla nas straty stosunków prawnych, jak również uniknięcia odpowiedzialności.

W tamtym tekście wspominałem również, że jednym ze sposobów rozwiązania bądź zmiany treści łączących nas umów jest droga sądowa. Na czym procedura ta dokładnie polega i czy jest w ogóle sens ją stosować? O tym trochę więcej w dzisiejszym wpisie.

O tym, że polskie prawo nie nadąża za rynkiem i nowymi technologiami wiadomo od dawna. Podstawowe akty prawne – jak kodeks cywilny czy kodeks pracy pochodzą z lat 60tych i 70tych XX wieku i chociaż do tej pory były wielokrotnie nowelizowane, to jednak z różnym, przeważnie wcale nie lepszym skutkiem, a aktualnie panujące w okoliczności tylko to uwypukliły. Mam tutaj na myśli m.in. brak uregulowań pracy zdalnej w kodeksie pracy czy brak postanowień dot. siły wyższej w kodeksie cywilnym. Kolejnym anachronizmem jest art. 357(1) kodeksu cywilnego, nad którym się w niniejszym wpisie skupimy, który – przynajmniej w teorii – daje możliwość sądowej zmiany stosunku prawnego – tzw. klauzula rebus sic stantibus albo klauzula nadzwyczajnej zmiany stosunków.

Przepis w zasadzie brzmi dosyć obiecująco: jeżeli z powodu nadzwyczajnej zmiany stosunków spełnienie świadczenia byłoby połączone z nadmiernymi trudnościami albo groziłoby jednej ze stron rażącą stratą, czego strony nie przewidywały przy zawarciu umowy, sąd może po rozważeniu interesów stron, zgodnie z zasadami współżycia społecznego, oznaczyć sposób wykonania zobowiązania, wysokość świadczenia lub nawet orzec o rozwiązaniu umowy. Rozwiązując umowę sąd może w miarę potrzeby orzec o rozliczeniach stron, kierując się zasadami określonymi w zdaniu poprzedzającym.

Ogólnie przyjmuje się, że przez tą nadzwyczajną zmianę stosunków, której strony nie przewidywały przy zawieraniu umów należy rozumieć właśnie okoliczności siły wyższej, o których pisałem w poprzednim tekście. Jeżeli więc – biorąc przykład z życia wzięty – mamy przedsiębiorstwo prowadzące restaurację, które aktualnie są zamknięte, a wynajmujący nie poszedł na żadne ustępstwa co do obniżki bądź zawieszenia czynszu, to taki przedsiębiorca, nie mogąc wypowiedzieć umowy najmu bo np. jej treść mu takich uprawnień nie daje, może skierować roszczenie o jej rozwiązanie oparte na tym przepisie.

Bez wątpienia bowiem taka sytuacja spełniałaby przesłanki wymienione w tym przepisie. Zachodzi siła wyższa, a więc okoliczności nadzwyczajne, których strony umowy raczej nie przewidywały, a dalsze obowiązywanie umowy powoduje stratę dla najemcy, który musi płacić czynsz i inne opłaty, a nie zarabia, bo nie może w lokalu prowadzić działalności.

Skoro więc ten przepis brzmi tak obiecująco, to dlaczego na początku artykułu napisałem, że jest on anachronizmem?

Cóż… O ile same przesłanki do jego zastosowania są sformułowane w porządku, o tyle już procedura jego wdrożenia w życie jest na tyle problematyczna, że jeszcze nie widziałem, by przepis ten znalazł zastosowanie w sytuacjach, w których faktycznie trzeba szybko rozwiązać czy zmienić umowę.

Przepis ten wyraźnie stanowi, że o rozwiązaniu bądź zmianie treści danego stosunku prawnego postanawia sąd. Oznacza to więc, że – w przeciwieństwie do wypowiedzenia czy odstąpienia od umowy – przedsiębiorca nie może sam zastosować tego przepisu i jednostronnie rozwiązać bądź zmienić treść stosunku prawnego. Aby taka sytuacja zaszła, musi zapaść prawomocny wyrok, a żeby taki wyrok mógł zostać wydany, to trzeba zainicjować i przeprowadzić postępowanie sądowe.

Wszczęcie procedury sądowej wiąże się z koniecznością wniesienia pozwu, w którym oznaczymy czy chcemy rozwiązać umowę czy zmienić jej treść (i w jaki sposób) i przytoczyć wszystkie okoliczności. Skierowanie pozwu do sądu obarczone jest z kolei obowiązkiem uiszczenia opłaty sądowej (a naprawdę ciężko uzyskać przedsiębiorcom zwolnienie z kosztów sądowych, nawet w tych czasach), której wysokość zazwyczaj nie będzie mała.

Powyższe to jeszcze pół biedy. Największym problemem jest długość trwania takiego postępowania, które może ciągnąć się latami. Nasze sądy są niedoinwestowane, brakuje sędziów i – przede wszystkim – pracowników biurowych (protokolantów czy pracowników sekretariatów), a sędziowie mają za dużo spraw (są sądy, w których na jednego sędziego przypada tysiąc spraw rocznie). Aktualna sytuacja związana z pandemią jeszcze bardziej utrudni rozpoznawanie spraw – sądy są zamknięte dla stron do końca kwietnia, praktycznie wszystkie rozprawy spadły z wokandy, trzeba będzie wyznaczać nowe terminy w sprawach już istniejących, tak więc nie ma co liczyć na szybkie terminy w nowych sprawach.

Najgorsze natomiast jest to, że przez cały okres trwania postępowania sądowego, strony obowiązuje umowa w dotychczasowym kształcie. Posługując się powyższym przykładem – nasz przedsiębiorca wytacza proces o rozwiązanie swojej umowy najmu, który trwa 3 lata do momentu wydania prawomocnego wyroku przez sąd II instancji (bo np. wynajmujący przegrał w I instancji i złożył apelację). Przez całe te 3 lata najemca musi płacić normalnie czynsz i inne opłaty.

Mało tego – w dużej ilości przypadków może się okazać, że umowa sama wygaśnie przed wydaniem wyroku (umowy, zwłaszcza najmy, zazwyczaj są zawierane jednak na oznaczony okres czasu) albo koronawirus ustąpi, zakazy zostaną zdjęte i będzie można rozpocząć działalność na nowo. Oczywiście nie wiadomo kiedy to ostatnie nastąpi, ale myślę, że z pewnością szybciej niż uzyskanie wyroku w takiej sprawie.

Dlatego też dużo bardziej niż wytaczanie pozwów opartych na klauzuli nadzwyczajnej zmiany stosunków sugeruję albo doprowadzenie do rozwiązania umowy przez drugą stroną i ewentualną obronę przed skutkami takiego działania (oczywiście ryzykowne ale czasami nie ma innego wyboru) czy podjęcie czynności związanych z restrukturyzacją sądową, o czym więcej w kolejnych wpisach.